Po pierwsze - wróciłyśmy, żyjemy i chcemy znów w góry.
Po drugie - Beata jest w tej chwili w trakcie podróżowania nad morze. Niektórym to dobrze... ;)
Po trzecie - postaram się nadrobić wszelkie blogowe zaległości jak najszybciej za nas dwie!
A po najważniejsze - dziś (tym razem sama) świętowałam kolejne urodziny Iana Gillana.
Long live Ian!
Placek tym razem był pół na pół - bo zgodnie z tradycją, 19 sierpnia placek u mnie być musi, ale tym razem spełniał po trochu także rolę tortu imieninowego. Mojego. Spóźnionego, z racji pobytu na wakacjach w dniu imienin. Zaprosiłam więc gości wczoraj, a toast wypiliśmy także za zdrowie i dobrą formę Iana. :)
Nie będę zaśmiecać postu swoimi prezentami, pokażę je w następnej notce, bo jest co - samą mnie zdziwił pomysł mojej chrzestnej... ;)
A tymczasem wracam do tego, co mnie ostatnio pochłania bez reszty...
Włączam najnowszą płytę Purpli, siadam wygodnie w fotelu i czytam to, co w sumie i tak znam już od dawna. ;)
Muszę chyba coś później napisać o tej książce, dać upust swoim emocjom, choć od pisania o książkach w naszym tandemie jest Żuczek... No ale Purple to moja działka, więc zobaczymy, czy choć trochę mi wyjdzie pisanie o książce, zamiast o muzyce i hafcie.
A na koniec - dzwonek mojej komórki. :D